Tylu prezydentów (wszelako pod różnymi postaciami) miała Warszawa. Tzn. miłościwie nam panująca Hanna jest prezydentem numer 50. Początki urzędu prezydenta Warszawy ustala się zwykle na rok 1792. Wcześniej urząd ten określano mianem burmistrza. 217 lat istnienia urzędu daje nam więc średnią „panowania” 4 lata i 4 miesiące na osobę. Wiedząc dobrze, że wielu z nich (głównie ostatnimi czasy) panowało zaledwie po kilka miesięcy dochodzimy do wniosku, że musiało być też kilku, których kadencje trwały znacznie dłużej.
Ale czemuż o liczbach? Po kolei. Ilu mamy prezydentów Warszawy, którym poświęcono place, ulice lub cokolwiek podobnego? Na pierwszy rzut oka trzech. Trzech na pięćdziesięciu. Wynik raczej mizerny. Na pewno zadedykowanie komuś skweru nie jest miarą jego zasług. Może jednak coś zasugerować i wyróżnić postać z szarego tła. Tło jak zwykle przy omawianiu obrazu zostanie pominięte. Przyjrzyjmy się zatem pierwszemu planowi.
Plac Starynkiewicza
Sokrates Starynkiewicz. Właściwie Sokrat Iwanowicz Starynkiewicz. Zasadniczo prezydentem Warszawy nie został nigdy. Przez cały okres sprawowania władzy w mieście, tj. w latach 1875-1892, był jedynie pełniącym obowiązki. Narzucony Warszawie przez władze carskie wzbudzał liczne obawy. Oczywiście głównie w obszarze uznania polskiej autonomii i szacunku dla polskiej sprawy. Jednak Starynkiewicz wykazał się skrajnie różnym podejściem do organizacji życia w Warszawie, niż jego poprzednicy oraz daleko idącym wyczuciem tematu. Nigdy co prawda nie zapomniał o tym z czyjego ramienia został pierwszą postacią Warszawy, jednak miasto pokochał całym sercem i uczynił dla niego wiele.
Lista dokonań Starynkiewicza jest imponująca. Przypomnijmy jedynie niektóre: budowa systemu wodno-kanalizacyjnego, sieć telefoniczna, wybrukowanie ulic, budowa gazowni na Woli, powołanie do życia już wspomnianego Cmentarza na Bródnie. Z perspektywy czasu osiągnięcia oczywiście i jednoznacznie fantastyczne. Ale także współcześni nie odmawiali mu dobrego słowa, cieszył się uznaniem m.in. Prusa i Świętochowskiego. O jego podejściu do miasta najdobitniej świadczy jego działalność po zejściu z urzędu. Cały czas bowiem był do dyspozycji swoich następców i służył im radą, działał w licznych organizacjach, m.in. w Wydziale Tanich Kuchni zajmujących się organizowaniem posiłków dla ubogich.
Ulica Słomińskiego
Drugi wspomniany to Zygmunt Słomiński. Inżynier Warszawy urzędował w latach 1927-1934. W skrócie określa to charakter jego kadencji. Dodatkowo inicjator i orędownik akcji „Warszawa czysta”. Hasło znane do dziś. Dziś jednak nie ma już takiej siły. Słomiński widząc warszawskie problemy z porządkiem, toaletami publicznymi, brakiem śmietników itp. z całkowitą pewnością zakłóca spokój swych szacownych sąsiadów na warszawskich Powązkach.
Rondo i ulica Starzyńskiego
Prezydent, który wymieniany jest niemal bez zastanowienia jako najbardziej zasłużony dla miasta to oczywiście Stefan Starzyński. Z jednej strony apodyktyczny zwolennik rządów Józefa Piłsudskiego, z drugiej zaś wizjonerski zarządca i organizator. Oczywiście także oddany patriota, czego było mu dane dowieść w sposób ostateczny.
Starzyński, mimo iż urząd prezydenta Warszawy objął w okolicznościach nieco kontrowersyjnych w roku 1934, dla Warszawy uczynił niemało. W zasadzie to uczynił dla niej bardzo dużo. 100 tys. mieszkań, 30 szkół, Muzeum Narodowe, renowacja wielu zabytków, modernizacja szpitali i wiele innych.
Dodatkowo był autorem wspominanych już planów budowy metra, budowy trasy N-S i W-Z (to nie był pomysł władz ludowych). W planach miał rozwój przemysłu na Bródnie i Żeraniu – dzielnicach perspektywicznych (to również nie był pomysł władz ludowych), organizację igrzysk olimpijskich w Warszawie (ośrodki sportowe miały powstać na Siekierkach) a w 1944 zorganizowanie w Warszawie światowej wystawy przemysłowej. Tych planów nie zrealizował. Zamiast tego postawiony został przed zadaniem dla prezydenta stolicy najtrudniejszym. Jak z niego wybrnął – oceniła historia.
Warszawa miała 50 prezydentów a tylko trzech zasłużyło na wyróżnienie. Bardzo często w historii prezydenci Warszawy byli po prostu marionetkami. Na samym początku istnienia urzędu – w rękach pruskich, potem napoleońskich, rosyjskich aż do władzy ludowej włącznie. Nie wielu próbowało odciąć sznurki, którymi było poruszane, mimo, iż niektórym zdarzało się sprawować urząd całkiem przyzwoicie. Czy cecha marionetkowości urzędu pozostała do dziś? Odnoszę takie wrażenie.
1 komentarze:
dorzucę do tej listy jeszcze Stanisława Tołwińskiego, który ma ulicę na Żoliborzu
Prześlij komentarz