Dintojra

Historia przedwojennej Warszawy czyli oficjalny kwadrat blatnej chewry

9.11.09

Doliniarze warszawscy

Autor: Kruti

Doliniarz czyli kieszonkowiec. Jedna z bardziej popularnych złodziejskich specjalizacji zarówno XIX wieku jak i okresu międzywojnia. Nazwa pochodzi od gwarowego określenia kieszeni jako właśnie doliny. Doliniarstwo było sztuką. Sztuką wymagającą pomysłowości i zręczności. Sztuką nieustannie doskonaloną i ewoluującą, nie pozwalającą sobie na żadne przestoje, a przy tym niezwykle dochodową i jak twierdziła większość „artystów” względnie bezpieczną.

Z doliniarskim fachem miał okazję zapoznać się m.in. kronikarz Warszawy – Bolesław Prus, który tak rozpoczął jeden ze swych felietonów w Kurierze Warszawskim w roku 1885: „Dwa spostrzeżenia zrobiłem powróciwszy z wakcyj. Jedno, że nikt nie umarł z tęsknoty za mną, drugie – że w sztuce anektowania cudzych dóbr, zwanej pospolicie kradzieżą, świat podczas mojej nieobecności dokonał wielkich postępów.”

Doliniarze, w przeciwieństwie do większości specjalizacji, pracowali w tłumie. Tłum im gęstszy tym lepszy. Ulubionymi miejscami były wszelkie środki komunikacji (tramwaj, pociąg, w którym kradzież określano mianem „na mojkę”), place targowe (gdzie najczęściej ofiarą padali przyjezdni chłopi) tudzież wszelkie inne skupiska ludzkie (dość popularne były kradzieże na statkach kursujących po Wiśle, w których specjalizowali się tzw. „pływacy”).

Zasadniczo rodzajów doliniarskiej kradzieży było całe multum. Najpopularniejsze to: „na kosyniera” czyli poprzez rozcięcie torby, kieszeni czy innego pugilaresu; „zza parkanu” – z wewnętrznej kieszeni odzieży, „z dupniaka” czyli z tylnej kieszeni, po „spięciu haka”, czyli po uprzednim odpięciu guzika. Z samego Paryża do Warszawy przyszła moda na kradzież „na zderzenie” czyli potrącenie przy mijaniu, kiedy to zręczny „myśliwy” wyłuskiwał „zecer” czy też „skórę” czyli portfel „zza parkanu”.

Bardzo rzadko doliniarze pracowali sami. Często były to „dublety” (czyli pary) a zazwyczaj większe grupy składające się z samego fachowca, „robiącego ściankę” czyli zasłaniającego, oraz „tycera”, który unosił utarg do meliny. Tam też każdy z członków zespołu otrzymywał swoją „mocię” czyli dolę.

Finezją doliniarzy przerastali tylko kasiarze i farmazoni. W sztuce zręczności nie mieli sobie równych. Zresztą od zręczności palców zależał nie tylko godziwy zarobek, ale też ewentualna przyszłość „na pobycie” (w więzieniu) np. w warszawskim Arsenale. Młodym konikom taki pobyt wychodził często nawet na dobre. Na dobre oczywiście pod kątem złodziejskiego fachu. W więziennych akademiach bowiem można było odebrać bezcenne wykształcenie.

Doliniarze, ci z prawdziwego zdarzenia, dbali o wygląd. Swą fizjonomią nie mogli wzbudzać nawet cienia podejrzeń. Oczkiem w głowie były oczywiście ręce. Zadbane i wypielęgnowane, musiały zapewnić odpowiednią delikatność, czucie i „ślizg”. Nie do pomyślenia były długie paznokcie, które zaczepiwszy się w wewnętrznej kieszeni „frajera” mogły narazić złodzieja na grube nieprzyjemności oraz dość długi „pobyt”.

Szczególną niechęcią do doliniarzy pałał już wspomniany Prus. Zapewne dlatego, że sam w sposób dość bezczelny padł ich ofiarą podczas festynu Wielkanocnego na placu Ujazdowskim. Pisarz w swej antyzłodziejskiej krucjacie nawet chytrze wyliczył doliniarzom mizerność ich fachu opierając się na statystykach policyjnych. Wskazał on, że tylko 18 na 100 unika schwytania, a średni miesięczny zarobek złodzieja to 4 ruble i 29 kopiejek. Sprytnie pominął fakt iż absolutna i bezdyskusyjna większość kieszonkowych kradzieży w ogóle nie widniała w policyjnych statystykach.

Tyleż tej barwnej opowieści. Doliniarstwo to akurat taki fach, o którym każdy coś niecoś mógłby napomknąć. Do czego serdecznie zachęcam.

Zaznaczyć wypada, że jak niemal w każdym szemranym temacie, także i tu podparłem się niekwestionowaną wiedzą, nieocenionego Stanisława Milewskiego.

5 komentarze:

Czas Przeszły pisze...

Doliniarze pracują na świeżym powietrzu, zaś klawisznikom sprzyjają filungi... z przyjemnością zagłębiam się w Twój ogólnowarszawski blog i zapraszam do odwiedzenia oldnewsowego blogu Czasu Przeszłego (czasprzeszly.pl).

Unknown pisze...

Hmmmm - mógłbym co nieco dopowiedzieć do tej ciekawej opowiescie , tylko czy to jeszcze ktoś czyta?

Kruti pisze...

Mam nadzieję, że czyta :) Chetnie posłucham...

Anonimowy pisze...

czyta czyta :)

Anonimowy pisze...

pewnie, że czyta

najlepsze strony
statystyka