Eskimosi znają kilkadziesiąt odcieni śnieżnej bieli. Większość z nich potrafią nazwać. Niewątpliwie taka umiejętność rozróżniania rzeczy nierozróżnialnych wynika z tego, że gros znanego im otoczenia stanowi śnieg, lód albo firn. Język przedwojennej Warszawy rozróżniał kilkadziesiąt gatunków kradzieży, łącznie z podziałem na kategorie, rodziny, grupy, podgrupy i podgatunki. Nazwy można było podzielić ze względu na przedmiot kradzieży, podmiot i modus operandi. I wszystko to dlatego, że kradzieże od końca XVIII w. były wielką bolączką Warszawy. Z czasem stała się ona tak dokuczliwa, że była wyraźnym bodźcem do poprawy bezpieczeństwa na ulicach. Z drugiej zaś strony kultura złodziejskiego świata rozrosła się tak wielce, że jego nazewnictwo mogło stać się przedmiotem naprawdę solidnej rozprawy doktorskiej.
Zagłębienie się w ten temat jest o tyleż ciekawe co niebezpieczne. Ciekawe – to się rozumie samo przez się. Niebezpieczne – bo tematu wyczerpać nie sposób w kilku zdaniach. Dlatego też, jak w każdym temacie „gwarowym” poczynię zastrzeżenie, że artykuł niniejszy stać się może jedynie przyczynkiem do tematu właściwego. Zatem zapoznajmy się w nadchodzących akapitach z elementarnymi podstawami terminologii.
Na wstępie podzielmy kradzieże wg ogólnego sposobu działania. Były to kradzieże tzw. sobków i przyjemniaczków. Sobki (sobkowie) działali w ukryciu, nie narażając się na groźbę bycia ujrzanym przez ewentualnych świadków czy też ofiary. Przyjemniaczki działały bardziej otwarcie, nie stroniąc od konfrontacji z frajerem, począwszy od zwykłego bajtlu aż do rozboju na grandę włącznie.
Dalej wśród kradzieży sobków można wyróżnić kradzieże „na ślam” tzn. podczas snu ofiar bądź ewentualnych świadków. W tej kategorii znajdziemy na pewno: klawiszników (włamywaczy), wśród których wyróżnimy szpryngowców i gitmorgenbiterowców oraz lipkarzy (wchodzących do domów przez okno lub lufcik). Bez względu już na porę dnia wyróżnimy: kasoarów (kasiarzy); obiadowców kradnących w porze obiadowej, szopenfeldziarzy (złodziei sklepowych), doliniarzy (kieszonkowców), potokarzy i jeszcze kilka innych złodziejskich specjalizacji.
Wśród nie bojących się konfrontacji z ofiarą złodziei znajdą się oczywiście wszyscy działający na grandę. Dodatkowo wśród jawnie działających wyróżniali się bajtlujący z finezją farmazoni (czyli cwaniacy i oszuści). Ci ostatni, osławieni kilkoma spektakularnymi akcjami opisanymi w przedwojennych gazetach mogliby dostarczyć scenariusza nie jednemu filmowi. Często też są, obok słynnych kasiarzy,bohaterami wielu opowieści. Nie da się niestety ukryć, że działalność dajmy na to obiadowca była dalece mniej ciekawa. Jednakże sam fakt nadania oddzielnej nazwy jego fachowi jest już godny odnotowania.
Cóż – nie przeczę, że zrobiło się naukowo. Potraktujmy to jednak jako wstęp. Mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się przedstawić poszczególne specjalizacje nieco rzetelniej. Tym bardziej, że niektóre z nich dostarczały naprawdę bajkowych wręcz anegdot.
Zagłębienie się w ten temat jest o tyleż ciekawe co niebezpieczne. Ciekawe – to się rozumie samo przez się. Niebezpieczne – bo tematu wyczerpać nie sposób w kilku zdaniach. Dlatego też, jak w każdym temacie „gwarowym” poczynię zastrzeżenie, że artykuł niniejszy stać się może jedynie przyczynkiem do tematu właściwego. Zatem zapoznajmy się w nadchodzących akapitach z elementarnymi podstawami terminologii.
Na wstępie podzielmy kradzieże wg ogólnego sposobu działania. Były to kradzieże tzw. sobków i przyjemniaczków. Sobki (sobkowie) działali w ukryciu, nie narażając się na groźbę bycia ujrzanym przez ewentualnych świadków czy też ofiary. Przyjemniaczki działały bardziej otwarcie, nie stroniąc od konfrontacji z frajerem, począwszy od zwykłego bajtlu aż do rozboju na grandę włącznie.
Dalej wśród kradzieży sobków można wyróżnić kradzieże „na ślam” tzn. podczas snu ofiar bądź ewentualnych świadków. W tej kategorii znajdziemy na pewno: klawiszników (włamywaczy), wśród których wyróżnimy szpryngowców i gitmorgenbiterowców oraz lipkarzy (wchodzących do domów przez okno lub lufcik). Bez względu już na porę dnia wyróżnimy: kasoarów (kasiarzy); obiadowców kradnących w porze obiadowej, szopenfeldziarzy (złodziei sklepowych), doliniarzy (kieszonkowców), potokarzy i jeszcze kilka innych złodziejskich specjalizacji.
Wśród nie bojących się konfrontacji z ofiarą złodziei znajdą się oczywiście wszyscy działający na grandę. Dodatkowo wśród jawnie działających wyróżniali się bajtlujący z finezją farmazoni (czyli cwaniacy i oszuści). Ci ostatni, osławieni kilkoma spektakularnymi akcjami opisanymi w przedwojennych gazetach mogliby dostarczyć scenariusza nie jednemu filmowi. Często też są, obok słynnych kasiarzy,bohaterami wielu opowieści. Nie da się niestety ukryć, że działalność dajmy na to obiadowca była dalece mniej ciekawa. Jednakże sam fakt nadania oddzielnej nazwy jego fachowi jest już godny odnotowania.
Cóż – nie przeczę, że zrobiło się naukowo. Potraktujmy to jednak jako wstęp. Mam nadzieję, że w przyszłości uda nam się przedstawić poszczególne specjalizacje nieco rzetelniej. Tym bardziej, że niektóre z nich dostarczały naprawdę bajkowych wręcz anegdot.
4 komentarze:
Ktoś kiedyś policzył ile było tych sposobów kradzieży?
Hmm ciekawe... Czy ów artykuł ma zaczątki w badaniach do Twojego mniej lub bardziej tajemniczego projektu Kruti?
1. Co do kradzieży to ponoć ponad czterdzieści.
2. Raczej jest to zupełnie osobny temat Amdorze, ale moze się kiedyś połączy :)
Rewelacja! Wiecej i dogłębniej, poprosze.
Prześlij komentarz